2007/11/30

Cytat: Tylu się namnożyło mądrych ludzi

„Na początku dwudziestego stulecia tylu się namnożyło mądrych ludzi, że nie było gdzie szpilki wetknąć. Byli tak pospolici, że głupi człowiek stał się rzadkim wyjątkiem, toteż, gdy takiego wyszukano, tłumy szły za nim na ulicy, chroniono go jak skarb bezcenny i powierzano mu jakieś wysokie stanowisko rządowe.”
Gilbert Keith Chesterton, Napoleon z Notting Hill, Warszawa 1957, s. 20

Cytat w oryginale:

"In the beginning of the twentieth century you could not see the ground for clever men. They were so common that a stupid man was quite exceptional, and when they found him, they followed him in crowds down the street and treasured him up and gave him some high post in the State."
Gilbert Keith Chesterton, The Napoleon Of Notting Hill, Chapter 1: Introductory Remarks on the Art of Prophecy

_______

Powieść w oryginale (z ilustracjami W. Grahama Robertsona) jest też dostępna tutaj:
http://www.gutenberg.org/files/20058/20058-h/20058-h.htm

2007/11/17

Anarchia w Somalii i uważne czytanie

Pierwszego kwietnia 2004 r. tygodnik The Economist opublikował artykuł poświęcony sytuacji w Somalii. Oto tłumaczenie tekstu:

Coca-Cola i Al-Kaida

Mogadishu, 1 kwietnia 2004

Najbardziej chaotyczny kraj Afryki nieco spokojniejszy, ale prawdopodobnie wciąż stanowi schronienie dla antyzachodnich terrorystów

W Somalii firmę można prowadzić na dwa sposoby. Opłacić lokalnego watażkę, nie zawsze najbardziej godnego zaufania gościa i mieć nadzieję, że powstrzyma swoich milicjantów przed mordowaniem twojego personelu. Albo możesz powiedzieć mu, żeby się wypchał i wynająć własną milicję. Po trzynastu latach wojny domowej biznesmeni coraz częściej wybierają tę drugą możliwość, a ich nieustępliwość zostaje nagrodzona. Do najbardziej chaotycznego kraju świata powraca odrobina normalności. Gospodarka zaczyna kwitnąć.

W zeszłym miesiącu otwarto w Mogadishu pierwszą rozlewnię Coca-Coli. Fakt, że komory do przechowywania dwutlenku węgla zamknięto we wzmocnionym betonie odpornym na ostrzał z moździerzy, nie jest istotny. Somalijczycy mają teraz okazję, aby psuć sobie zęby, jak wszyscy inni – i to jest dobre. Dystrybucję coli po całym kraju ułatwi obecność setek doświadczonych ochroniarzy, odpowiedzialnych też za bezpieczeństwo zagranicznych ekspertów, którzy czasem tu wpadają. Nowoprzybyłe osoby zachęca się, aby krótko po przyjeździe uspokoiły nerwy, wystrzeliwując parę pocisków albo rzucając granatem ręcznym.

– To naprawdę działa – entuzjazmuje się przebywający tu z wizytą kenijski inżynier.

O dziwo, odrodzenie umożliwiła pogłębiająca się fragmentacja Somalii. Wciąż nie ma prawdziwego rządu centralnego, ale tam, gdzie kiedyś działała garstka watażków, teraz jest ich co najmniej dwudziestu czterech – i to tylko tych poważnych. Mogą teraz obrabować mniejszą liczbę ludzi z pieniędzy i niewielu stać na toczenie sześciogodzinnych bitew, które kosztują 100.000 dolarów albo więcej – więc takie bitwy wybuchają rzadziej. To uchodzi w Somalii za pokój i wystarcza, aby skusić wielu tęskniących za ojczyzną emigrantów do powrotu. Przywożą ze sobą pieniądze, umiejętności i kontrakty. W ciągu ostatnich kilku lat pojawiły się szpitale, szkoły, firmy, a nawet uniwersytet.

Pod pewnymi względami anarchia ułatwia prowadzenie interesów. Nie ma żadnych oficjalnych podatków – biorąc pod uwagę, jak dobrze uzbrojony jest przeciętny Somalijczyk, trudno byłoby je zebrać – ani regulacji. Koszty chaosu przewyższają jednak zyski. Możesz przedrzeć się nie niepokojony przez blokadę drogową watażki, jeżeli z tyłu samochodu masz dziesięciu uzbrojonych ludzi – ale musisz tym ludziom zapłacić. Nationlink, jeden z trzech działających w kraju operatorów telefonii komórkowej, zatrudnia 300 osób do ochrony 500 pracowników.

Wszyscy bardzo chcieliby przywrócenia stabilności i prawdziwego rządu. Nie powiodło się kilkanaście prób wynegocjowania formalnego pokoju. Ale od 11 września 2001 r. zachodnie rządy – chcąc przeszkodzić Al-Kaidzie w użyciu Somalii jako bazy – naciskały na watażków, aby zawarli pokój. 29 stycznia, po rozmowach w Kenii, ich [zachodnich rządów] wysiłki zostały nagrodzone – zawarto porozumienie o podziale władzy, tworzące dwustusiedemdziesięciopięcioosobowy parlament, mający w zamyśle reprezentować wszystkie główne klany i mniejszości w kraju.

Somalijczycy są jednak sceptyczni. Według porozumienia przedstawicieli parlamentu wybiorą watażkowie, a zatwierdzą członkowie starszyzn. Kto wybierze starszyznę? Wielu obawia się, że watażkowie. Niektórzy twierdzą nawet, że poparcie Zachodu dla „procesu pokojowego” zachęca do przemocy, nagradzając zbirów udziałem we władzy. Biznesmenów i inne pokojowo nastawione osoby wykluczono z rozmów.

– Wybudowaliśmy szkoły, odbudowaliśmy szpitale i drogi. Ale nikt nie pyta nas o zdanie – mówi dyrektor generalny Nationlink, Ahmed Abdi Dini.

Od momentu zawarcia porozumienia o podziale władzy, rozmowy ugrzęzły w martwym punkcie. Wśród zgryźliwości osiągnięto konsensus w jednej kwestii: watażkowie, wielu z nich ledwie piśmiennych, jednogłośnie zgodzili się znieść paragraf zakazujący zasiadania w parlamencie osobom bez średniego wykształcenia.

Tymczasem, w dziesięć lat po spartaczonej interwencji, która miała na celu ochronę dostaw żywności do Somalii, wracają Stany Zjednoczone – tym razem polują na terrorystów. Amerykańcy oficerowie wywiadu pracują z dwoma watażkami, aby zdobyć informacje o ludziach podejrzewanych o przynależność do Al-Kaidy. W zeszłym roku nalot amerykańskiej jednostki specjalnej na szpital w Mogadishu zakończył się schwytaniem podejrzanego o terroryzm Jemeńczyka, który obecnie przebywa w Guantanamo Bay.

Husseinowi Aideedowi (w 1993 r. amerykańscy żołnierze usiłowali schwytać jego ojca, watażkę – zakończyło się to spektakularną klęską) zapłacono podobno 500.000 dolarów za 41 rakiet Strela, aby zagwarantować, że nie wpadną w ręce bin Ladenowców. Według pogłosek innych watażków też opłacono – prawdopodobnie na tyle sowicie, że mogli uzupełnić kurczące się zapasy broni. Wasz korespondent widział w bazie jednego z watażków, Mohameda Qanyare’ego Afraha, robiący wrażenie sprzęt, włącznie z czterema lśniącymi haubicami.

Duża zuchwałość, mała wiarygodność

Prowadzona przez Prezydenta George’a Busha wojna z terrorem przysporzyła mu w Somalii niewielu przyjaciół. W 2001 r. Stany Zjednoczone wymusiły zamknięcie największego somalijskiego banku przyjmującego przekazy pieniężne – oskarżając go o pranie pieniędzy terrorystów; zamroziły majątek al-Haramain, saudyjskiej organizacji charytatywnej, mającej domniemane powiązania z terrorystami. To być może skomplikowało życie Al-Kaidzie, ale utrudniło też somalijskim emigrantom wysyłanie pieniędzy krewnym, którzy pozostali w ojczyźnie, i doprowadziło między innymi do zamknięcia największego sierocińca w Somalii. Somalijczycy są wściekli, bo Stany nie oferują im nic w ramach rekompensaty.

– Musimy stać się terrorystami – mówi Abdulkadir Ahmed, członek milicji, który twierdzi, że szkoli się, aby walczyć z Ameryką. Z typową dla Somalijczyków zuchwałością dodaje:

– Palestyńczycy, którzy przeprowadzają zamachy samobójcze i zabijają przy tym paru ludzi, są głupi. Gdybym miał poświęcić swoje życie, zabrałbym ze sobą od tysiąca do siedmiu tysięcy Amerykanów.

_______

Tłumaczenie na podstawie:
Coke and al-Qaeda, http://anti-state.com/forum/index.php?board=23;action=display;threadid=10805

Coke and al-Qaeda opublikowano w tygodniku The Economist 1 kwietnia 2004 r.

_______

Uważne czytanie

Warto czytać uważnie. Często w natłoku wiadomości, które odbiorcy decydują się przyjąć, nie starcza już czasu na analizę tego, z czym się zapoznają. To daje nieuczciwym dziennikarzom sposobność do manipulowania przedstawianymi informacjami.

Jakie wnioski możemy wysnuć z pobieżnej lektury artykułu Coca-Cola i Al-Kaida?

Autor tekstu pisze o tym, jak somalijska anarchia sprawdza się w rozmaitych dziedzinach życia, ale zdaje się sugerować czytelnikom taką interpretację przedstawionych faktów, która doprowadzi ich do wniosku: „Anarchia faktycznie działa, ale państwo i tak musi istnieć”.

Współczesne metody manipulacji

Dawniej treści niepożądane przez właścicieli gazety, redaktorów bądź wpływające na nich władze państwowe po prostu wycinano. Stosowana obecnie metoda jest znacznie subtelniejsza. Owszem, nie można już przemilczać pewnych wiadomości – bo fakty i tak w końcu wyjdą na jaw (dzięki wolności słowa w internecie dzieje się to stosunkowo szybko). Można jednak napisać o istotnym wydarzeniu czcionką wielkości 6 punktów na 28 stronie, gdzieś między reklamami. Z technicznego punktu widzenia jest to wobec czytelników „uczciwe” – przecież zostało napisane. Można przedstawiane informacje bagatelizować albo obśmiać. Można umieścić relację w eksponowanym miejscu gazety, ale spreparować tekst w taki sposób, aby fakty zdawały się mówić jedno, ale zaplanowana przez autora artykułu interpretacja – coś zupełnie innego.

„Nasz korespondent” (artykuły w tygodniku The Economist (poza wydaniami specjalnymi) są niepodpisane, tak jakby miały jednego autora) w swojej relacji z Somalii nie stroni od drobnych złośliwostek. Zdanie: „Gospodarka zaczyna kwitnąć” w oryginale brzmi: An economy, of sorts, is beginning to thrive. Wyrażenie of sorts ma sugerować, że to, z czym mamy do czynienia w Somalii, to nie „normalna”, „zwykła” gospodarka, lecz „swego rodzaju” gospodarka, „coś na kształt” gospodarki.

Autorowi tekstu trudno przyznać, że brak „oficjalnych podatków” i „regulacji” oraz powszechne uzbrojenie społeczeństwa to sytuacja normalna. Jego postawa nie powinna być może dziwić w czasach, w których pod pojęciem „prowadzenia działalności gospodarczej” rozumie się zazwyczaj „produkowanie przedmiotów lub dostarczanie usług, na które zezwala państwo, od których pobiera podatek, przy okazji każąc prowadzić rejestr klientów i transakcji i przyznając sobie prawo do ograniczania produkcji, kontroli i stosowania kar” – a nie „produkowanie przedmiotów lub dostarczanie usług, za które ludzie są gotowi dobrowolnie zapłacić”.

W innym miejscu dziennikarz Economista pisze: „O dziwo, odrodzenie umożliwiła pogłębiająca się fragmentacja Somalii”. Wyrażenie „o dziwo” nie do końca oddaje oryginalny tekst, który brzmi mocniej: Perversely, this renaissance has been made possible by Somalia's continuing fragmentation. Słowo perversely kojarzy się z czymś „nienormalnym”, „zaprzeczającym wszelkiej logice”. Autor tekstu stara się przedstawić jako coś zadziwiającego fakt, że decentralizacja, secesja i władza podejmowania decyzji na najniższym możliwym szczeblu (aż do poziomu rodzin i poszczególnych ludzi) przynoszą rozwój gospodarczy.

Pierniki i rasiści

Nawet jeśli czytelnicy szybko zapominają o tym, co przeczytali w artykule, zazwyczaj na długo zostaje im w pamięci jego tytuł. Dziennikarz Economista wykorzystał ten fakt i zatytułował tekst: Coca-Cola i Al-Kaida. Czytelnik ma więc pozostać z wrażeniem, że anarchia (przynajmniej w wydaniu somalijskim) oznacza dostęp do coca-coli (można „psuć sobie zęby” – jak zauważa sarkastycznie autor artykułu) i – czytelnikowi mają się tu chyba nasunąć na myśl słowa „rzecz jasna” – terroryzm.

Stosując tę metodę, można by analogicznie zatytułować artykuł opisujący Toruń Pierniki i rasiści. Miasto znane jest ze swoich słodkich wyrobów, a z dużą dozą prawdopodobieństwa możemy przypuszczać, że przebywał w nim kiedyś jakiś człowiek nawołujący do nadawania przywilejów Murzynom lub Eskimosom.

Użyte w tytule sformułowanie ma na celu wywołanie u czytelnika pewnych skojarzeń, które mogą nastawić go pozytywnie lub negatywnie do danego człowieka, przedmiotu czy zjawiska. Współtworzona i współfinansowana do pewnego momentu przez rząd Stanów Zjednoczonych Al-Kaida nie stanowi o istocie Somalii – jednak zabieg zastosowany przez dziennikarza Economista ma wywołać u odbiorcy takie właśnie wrażenie.

Autor tekstu nie jest chyba do końca pewien, czy ta manipulacja okaże się skuteczna. Dla większej pewności decyduje się zamknąć cały tekst – niczym klamrą – cytatem z Abdulkadira Ahmeda, który nawołuje do inicjowania przemocy. Takie zakończenie byłoby może uzasadnione, gdyby reprezentowana przez Ahmeda postawa stanowiła wśród Somalijczyków normę, ale zdaje się, że tak nie jest. „Pojawiły się szpitale, szkoły, firmy, a nawet uniwersytet”; „[n]ie ma żadnych oficjalnych podatków”, „przeciętny Somalijczyk” jest „dobrze uzbrojony”; powracający do ojczyzny emigranci „[p]rzywożą ze sobą pieniądze, umiejętności i kontrakty”; „anarchia ułatwia prowadzenie interesów”; „[t]o naprawdę działa”. Czy nie można byłoby nadać tekstowi tytułu Wolny handel i brak podatków?

Powiązania – domniemane, represje – realne

Autor artykułu pokazuje porządek wytworzony niejako samoczynnie w tych dziedzinach życia społecznego, które znajdują się w stanie anarchii. Wspomina też – niczym o drugiej stronie medalu – o „terrorystach”. Czytamy o „podejrzanym o terroryzm Jemeńczyku”; „podejrzewanych o przynależność do Al-Kaidy”; „domniemanych powiązaniach z terrorystami”.

Powiązania z terrorystami są „domniemane”, ale represje uderzające w klientów banku pozbawionych możliwości korzystania z jego usług czy we współpracowników organizacji charytatywnej, którą pozbawiono własności – jak najbardziej realne. Autor tekstu nie podkreśla faktu, że „wściekłość” Somalijczyków (którym mimochodem przypisuje zuchwałość i zamiłowanie do terroryzmu) to skutek interwencji opartego na przymusie i przemocy rządu Stanów Zjednoczonych – a nie systemu anarchokapitalistycznego.

Podkreśla za to, że „Koszty chaosu przewyższają jednak zyski. Możesz przedrzeć się nie niepokojony przez blokadę drogową watażki, jeżeli z tyłu samochodu masz dziesięciu uzbrojonych ludzi – ale musisz tym ludziom zapłacić. Nationlink, jeden z trzech działających w kraju operatorów telefonii komórkowej, zatrudnia 300 osób do ochrony 500 pracowników”.

The Economist i ekonomia

To, co robi dziennikarz Economista, to nie sprytny zabieg Agathy Christie, której w Zabójstwie Rogera Ackroyda udaje się ukryć tożsamość zabójcy przez pominięcie w wiarygodnym opisie zdarzeń paru szczegółów – ale jawnie fałszywa interpretacja faktów.

Czytamy: „Koszty chaosu przewyższają jednak zyski. [...] Nationlink, jeden z trzech działających w kraju operatorów telefonii komórkowej, zatrudnia 300 osób do ochrony 500 pracowników”. Autor tekstu liczy chyba na to, że w tym momencie czytelnik pod wpływem emocji zakrzyknie: „Faktycznie! Koszty są większe od zysków! Tyle osób do ochrony!”.

Nationlink wciąż funkcjonuje. Widocznie kalkulacja kosztów i zysków doprowadziła kierownictwo firmy do wniosku, że warto zatrudnić właśnie taką liczbę ochroniarzy i dalej działać w warunkach anarchii. Koszty działalności wcale nie przewyższają zysków – gdyby tak było, Nationlink już dawno zbankrutowałby.

Ciekawe, czy opisany zabieg zastosowano celowo, czy też redakcja The Economist nie ma zielonego pojęcia o ekonomii?

Media mainstreamowe i ich przyszłość

Anonimowość zachowywana programowo przez dziennikarzy Economista i utrzymywanie artykułów w zbliżonym stylu mogą mieć na celu próbę skupienia czytelnika na tym, co czyta, a nie na postaci autora. Ta praktyka wymaga bardzo daleko posuniętego zbliżenia poglądów dziennikarzy (czy jednomyślność wszystkich współpracowników pisma jest możliwa?) albo funkcjonowania w redakcji pisma jakiegoś nadcenzora czy też grupy cenzorów, którzy przykrawają teksty zgodnie z linią pisma. A może drukowani przez The Economist autorzy nauczyli się stosować autocenzurę, bo praktyka wskazała im, jaki sposób pisania tygodnik uważa za dopuszczalny?

Wydawany w ponadmilionowym nakładzie The Economist należy do mediów określanych mianem mainstreamowych. Nazwa ta ma obecnie dość pejoratywny wydźwięk. Określenie „mainstreamowe media” (MSM = mainstream media (dosłownie: media głównego nurtu)) opisuje te środki masowego przekazu, które znajdują się w powszechnym użyciu, dysponują znacznymi środkami finansowymi i u których w podtekście prezentowanych wiadomości przewijają się stwierdzenia: „obiektywna prawda nie istnieje”, „państwo jest dobre”, „rodzina to przeżytek”, „nigdy i nikogo nie wolno dyskryminować”.

W upowszechnianiu się dostępu do internetu i coraz szerszym wyborze niezależnych źródeł informacji można upatrywać szansy na to, że w niezbyt dalekiej przyszłości zwolennicy szacunku dla własności prywatnej i rodziny jako podstawy ładu społecznego zajmą miejsce obecnych mediów mainstreamowych. Wtedy powiemy o końcu ery MSM. Albo dojdziemy do wniosku, że to określenie oznacza już zupełnie co innego niż wcześniej – nie wąską grupę ludzi i korporacji kontrolujących powszechnie używane media, ale miliony działających niezależnie dziennikarzy, którzy na miarę potrzeb i możliwości podejmują ze sobą dobrowolną współpracę.

_______

Linki do tekstów poświęconych sytuacji w Somalii:

http://en.wikipedia.org/wiki/Somalia

http://en.wikipedia.org/wiki/Anarchy_in_Somalia

Graham Green, Somalijskie prawo zwyczajowe, http://www.libertarianizm.pl/green.html

Katarzyna Jankiewicz, Porównanie współczesnej sytuacji społeczno-politycznej w Somalii z ideami libertarianizmu, http://liberalis.pl/2007/04/18/katarzyna-jankiewicz-porownanie-wspolczesnej-sytuacji-spoleczno-politycznej-w-somalii-z-ideami-libertarianizmu/

Łukasz Lorek, Anarchia w Somalii bardziej uporządkowana niż rząd somalijski, http://liberalis.pl/2007/04/26/lukasz-lorek-anarchia-w-somalii-bardziej-uporzadkowana-niz-rzad-somalijski/

Mohamed Mohamed, Czy Somalia naprawdę potrzebuje państwa?, http://www.libertarianizm.pl/somalia.htm



2007/11/10

Cytat: To nie państwowa instytucja, ale poważna agencja

„McMurdo poważnie mu się przyjrzał: biedak trząsł się na całym ciele. Nalał więc whisky i podał mu szklankę.
– To najlepszy lek dla takich jak pan – rzekł. – A teraz proszę mówić!

Morris wypił i policzki mu się zaróżowiły.

– Mogę to wszystko wyrazić jednym zdaniem – rzekł. – Detektyw depcze nam po piętach.

McMurdo spojrzał na niego ze zdziwieniem.

– Człowieku, pan chyba zwariował! Czyż nie mamy tu pełno policji i detektywów? I co z tego?

– Nie, nie chodzi o nikogo z miejscowych. Znamy ich wszystkich, jak pan wie, i nic nam nie mogą zrobić. Ale czy pan słyszał o Pinkertonie?

– To często spotykane nazwisko.

– Może mi pan wierzyć, że jak jego ludzie wsiądą komu na kark, to mu żyć nie dadzą. To nie państwowa instytucja, ale poważna agencja, której zależy na wynikach i która wszystkimi środkami, prawem czy bezprawiem, dąży do celu. Jeśli któryś z ludzi Pinkertona wkręcił się do nas, to wszyscy jesteśmy zgubieni.”

Arthur Conan Doyle, Dolina Trwogi, Warszawa 1998, s. 153


Cytat w oryginale:

McMurdo looked at the man earnestly. He was trembling in every limb. He poured some whisky into a glass and handed it to him. "That's the physic for the likes of you," said he. "Now let me hear of it."

Morris drank, and his white face took a tinge of colour. "I can tell it to you all in one sentence," said he. "There's a detective on our trail."

McMurdo stared at him in astonishment. "Why, man, you're crazy," he said. "Isn't the place full of police and detectives and what harm did they ever do us?"

"No, no, it's no man of the district. As you say, we know them, and it is little that they can do. But you've heard of Pinkerton's?"

"I've read of some folk of that name."

"Well, you can take it from me you've no show when they are on your trail. It's not a take-it-or-miss-it government concern. It's a dead earnest business proposition that's out for results and keeps out till by hook or crook it gets them. If a Pinkerton man is deep in this business, we are all destroyed."

Arthur Conan Doyle, The Valley Of Fear, Part 2: The Scowrers, Chapter 6: Danger