2008/02/29

Tłumaczenie: Per Bylund „Mit recyklingu”

Jako Szwed słyszę wiele mitów o tym, jakim to wspaniałym krajem jest podobno Szwecja – symbolizowany przez nią „dostatni socjalizm” ma stanowić wzór dla reszty świata. Na przykład całkiem spora grupa znajomych z całego świata pochwaliła mnie za szwedzką politykę recyklingu i podejście rządu Szwecji do przymusowej ochrony środowiska [coercive environmentalism].
Z tego, co mi przedstawiano, wynikało, że Szwecji udało się to, o czym większość innych rządów w najlepszym wypadku tylko marzy: stworzenie efektywnego i opłacalnego narodowego systemu ratowania środowiska dzięki recyklingowi na dużą skalę. I wszyscy ludzie w nim uczestniczą! Wszyscy prowadzą recykling.
To drugie stwierdzenie faktycznie jest prawdziwe: wszyscy rzeczywiście prowadzą recykling. Ale to wynik rządowego przymusu, a nie dobrowolnego wyboru. Państwowy monopolista, „usługodawca” zajmujący się wywozem nieczystości nie przyjmuje już śmieci; akceptuje jedynie resztki jedzenia i inne odpady biodegradalne. Wszystkie inne rodzaje śmieci, które przypadkowo znajdą się w twoim koszu, mogą oznaczać milutką drobną grzywnę (która tak naprawdę wcale nie jest drobna), a cała okolica może stanąć w obliczu podwyższonych stawek za wywóz śmieci (tj. jeszcze większych podwyżek niż zwykle – ceny i tak wzrastają co roku lub co dwa lata).

Co więc zrobić z odpadami? W większości domów znajduje się kilka koszy na różne rodzaje śmieci: jeden na baterie; jeden na odpady biodegradalne; jeden na drewno; jeden na szkło kolorowe, kolejny na inne szkło; jeden na aluminium, kolejny na inne metale; jeden na gazety, kolejny na tekturę, jeszcze inny na papier, który nie należy do żadnej z tych dwóch kategorii; a wszelkiego rodzaju plastik w kolejnym zestawie koszy. Śmieci najczęściej trzeba przed wyrzuceniem oczyścić – nie można poddać recyklingowi kartonów po mleku, w których jest mleko, podobnie jak metalowych puszek, na których zostało zbyt wiele papieru z etykiet.

Szwedzi są zatem zmuszani do czyszczenia swoich śmieci, a następnie pieczołowitego segregowania różnego rodzaju tworzyw. To jest przyszłość – mówią – i to podobno dobre dla środowiska. (A co z gospodarką?)

Ale nie kończy się na dodatkowej robocie w domu i dodatkowym miejscu zajętym przez różnorodne kosze na śmieci w każdej bez wyjątku kuchni. Co robisz z rzeczami, których firma śmieciarska nie przyjmuje? Służby wywożące odpady (które obecnie nie oferują wywozu zbyt często – zazwyczaj co dwa tygodnie albo co miesiąc – chociaż ceny w tajemniczy sposób znacznie wzrastają) przyjmują określone rodzaje śmieci – zazwyczaj tylko biodegradalne resztki jedzenia. Ale bez obaw – zadbano o wszystko.

W większości regionów władze uruchomiły punkty przyjmowania odpadów, gdzie wolno wyrzucać śmieci. W „punktach” znajdują się liczne pojemniki, do których można wyrzucić śmieci – po jednym pojemniku przeznaczonym dla każdego rodzaju śmieci. Pojemniki są kodowane kolorami, aby ułatwić znalezienie właściwego. Ale to oznacza, że – zanim przyjdziesz do punktu – lepiej będzie, jeśli oddzielisz swoje aluminium od pozostałych metali i swoje gazety od papieru i tektury. Nie chciałbyś przecież wyrzucać brudnych kartonów po mleku albo nieposegregowanego papieru, prawda?

Ale wygląda na to, że ludzie właśnie tak robią: oszukują, jeśli sądzą, że lepiej na tym wyjdą. Więc władze zareagowały, utrudniając oszustwa. Pierwszy krok polegał na przeprojektowaniu wszystkich pojemników w taki sposób, aby utrudnić wrzucanie do nich „niewłaściwych” śmieci. Na przykład pojemniki na szkło mają tylko małe, okrągłe otwory, przez które można wrzucić butelki, a pojemniki na przedmioty z tektury i kartonu mają otwory przypominające kształtem te w skrzynkach pocztowych (przed recyklingiem trzeba zgnieść wszystkie kartony – tak stanowi prawo).

No cóż, to nie załatwiło sprawy. Ludzie dalej oszukiwali. I im bardziej władze utrudniały oszustwa, tym trudniej było pozbyć się śmieci, nawet jeśli miałeś zamiar wrzucić je w odpowiednie miejsce. Więc ludzie chodzili do punktów przyjmowania odpadów i po prostu zostawiali wszystko obok pojemników – po co się męczyć? Władze odpowiedziały na to, zatrudniając płatnych szpiegów (!), którzy mieli zdobywać dowody na tych, którzy oszukują, aby można było dostarczyć ich przed oblicze sprawiedliwości. (Rzeczywiście doszło do kilku spraw, w których sądzono ludzi za nieprzestrzeganie przepisów dotyczących recyklingu.) Czy muszę mówić, że próba zatrudnienia szpiegów też nie dała oczekiwanych rezultatów? Po dosyć gorącej debacie w mediach zakończono szpiegowanie we wszystkich punktach przyjmowania odpadów.

Ale najistotniejsze pytanie nie dotyczy tego, do jakiego stopnia władze są ignoranckie w kwestii tego, co pobudza ludzi do działania. Mamy już liczne przykłady tej ignorancji, świadczące o tym, że jest olbrzymia. Pytanie brzmi: czy obecny system recyklingu działa? Choć z punktu widzenia rządu można prawdopodobnie uważać, że tak, z punktu widzenia ochrony środowiska odpowiedź stanowczo brzmi „nie”.

System działa tak samo, jak wszystkie systemy oparte o centralne planowanie: zwiększa i centralizuje władzę, a spodziewanych rezultatów nie udaje się osiągnąć. W tym przypadku system działa: ludzie segregują swoje śmieci i wrzucają do różnych koszy – nie mają wyboru. Ponadto rządowe firmy zajmujące się wywozem śmieci nie mają tak wiele pracy jak kiedyś, a płaci im się więcej niż kiedykolwiek wcześniej. Szwedzi zazwyczaj dużo narzekają (na wszystko), ale się nie sprzeciwiają; przyzwyczaili się do brutalnego traktowania przez potężny rząd i tolerują ten los od 1523 roku.

Przymusowy system recyklingu zorganizowano „warstwowo”: konsument („producent” odpadów) ma do wykonania większość pracy – posegregować, oczyścić i dostarczyć śmieci do punktu przyjmowania odpadów. Następnie wyznaczone przez rząd firmy opróżniają pojemniki i przewożą surowce do regionalnych centrów, gdzie przygotowuje się śmieci do przetworzenia. A potem wszystko transportuje się do centralnych zakładów recyklingu, gdzie tworzywa przygotowuje się do ponownego użycia albo spalenia. W końcu to, co z nich zostaje, sprzedaje się firmom i indywidualnym nabywcom po subsydiowanych cenach, które pozwalają im podejmować „przyjazne środowisku” decyzje.

To, co interesujące w tym sowieckim systemie recyklingu planowego, to fakt, że oficjalnie przynosi on zyski. Podobno pozwala na efektywne wykorzystywanie materiałów, bo recykling jest mniej energochłonny niż, na przykład, wydobycie kopalniane albo produkowanie papieru z drewna. Jest też opłacalne ekonomicznie, bo rząd faktycznie osiąga zyski ze sprzedaży przetworzonych materiałów i produktów powstałych w procesie recyklingu. Ostateczny proces recyklingu kosztuje mniej niż wynosi zarobek ze sprzedaży przetworzonych wyrobów.

Jednak to typowa logika rządowa: system jest „energooszczędny” po prostu dlatego, że rząd nie wlicza do rachunku czasu i energii zużywanych przez dziewięć milionów ludzi na oczyszczanie i sortowanie śmieci. Rządowa administracja i naukowcy doszli do wniosku, że koszty (a) wody i elektryczności zużywanej do oczyszczania domowych śmieci, (b) transportu z punktów przyjmowania odpadów oraz (c) ostatecznego procesu recyklingu są faktycznie niższe od tych, które trzeba by ponieść, gdyby produkować te tworzywa od zera. Oczywiście, nie biorą pod uwagę tych milionów kursów, które ludzie odbywają do punktów recyklingu, aby opróżnić swoje kosze; nie uwzględniają też, na przykład, kosztów [finansowych] i energii zużywanej na przygotowanie miejsca, którego w każdym domu wymaga tuzin dodatkowych koszy na śmieci.

Pod względem ekonomicznym szwedzki recykling to katastrofa. Wyobraź sobie wszystkich ludzi zużywających czas i pieniądze na oczyszczanie śmieci i wożenie się z nimi zamiast na pracę i inwestowanie w produktywną działalność na rynku! Według danych rządu więcej pieniędzy wpływa niż wypływa – zatem recykling jest opłacalny. Ale nie bierze się pod uwagę kosztów przymusu.

Rządowi księgowi robią też użytek z argumentu, że dzięki centralizacji systemu wywozu odpadów doprowadzono do cięć kosztów. Jednak te „cięcia” dotyczą w większości usług – ceny natomiast wzrosły. Najnowszy kłopot z punktami przyjmowania odpadów polega na tym, że pojemniki nie są zbyt często opróżniane (typowy przykład rządowych „oszczędności”) i są cały pełne, co oznacza, że przywożone przez ludzi śmieci piętrzą się obok przepełnionych pojemników, podczas gdy rządowi kontrahenci bezczynnie siedzą: płaci im się za opróżnianie pojemników o konkretnych porach, a nie za zbieranie walających się koło nich śmieci. Rezultat? Choróbska i szczury. Ostatnimi laty gazety pisały o „inwazji szczurów” na Sztokholm i inne szwedzkie miasta.

Jeżeli weźmiemy pod uwagę koszty finansowe, zmarnowany czas i zwiększoną emisję spalin z samochodów, szwedzki system recyklingu nie okaże się zbyt przyjazny dla środowiska. Jeśli dodamy do tego irytację i zwiększone ryzyko chorób, dojdziemy do wniosku, że jest on co najmniej taką samą katastrofą, jak każdy inny program rządowy.

Można się tego spodziewać, bo system cechuje się wielką autorytatywnością charakteru, konstrukcji i zarządzania. Jest być może bardziej „high-tech” [zaawansowany technologicznie] i rozwinięty niż systemy sowieckie, tym niemniej ma za podstawę autorytatywny przymus, a nie dobrowolny wybór oparty o korzyść i zachętę. Co ciekawe, system jest zbyt socjalistyczny nawet dla czołowej socjalistycznej gazety Szwecji Aftonbladet. W artykule z 4 stycznia 2002 r. Lena Askling napisała o państwowym systemie wywozu śmieci:

„My [konsumenci] mamy sortować, zbierać, pakować, przechowywać i transportować śmieci. Mamy kontynuować w naszych mieszkaniach i domach idiotyczną zabawę w składowanie zebranych śmieci w małych pojemnikach, a potem przewozić śmierdzące, cieknące odpady do specjalnie wyznaczonych pojemników i punktów, które zawsze sprawiają wrażenie przepełnionych.

Dlaczego, w imię Boże, rząd nie potrafi wprowadzić »bodźców rynkowych«, aby ożywić przemysł, a producenci zaprojektować sensownych systemów wywozu śmieci, umożliwiających recykling, wytwarzanie energii i osiąganie w przyszłości dochodów z importu? Systemu przyjaznego konsumentowi i możliwego do zaakceptowania pod względem higienicznym – zamiast obecnego chaosu?

Gdy to piszę, wśród moich koszy na śmieci biegają myszy.”

Nawet Askling, która zarabia na życie uprawiając socjalistyczną propagandę, wie, że szwedzki system recyklingu nie działa; i dochodzi do wniosku, że potrzeba mu więcej rynku.

Proszę, oświećcie mnie, gdzie leży sukces tak często wynoszonego pod niebiosa obecnego systemu?

_______

Tłumaczenie na podstawie:
Per Bylund, The Recycling Myth, http://www.mises.org/story/2855

The Recycling Myth opublikowano na stronie Mises.org 4 lutego 2008 r.



2008/02/12

Tłumaczenie: Manuel Lora „Britney, paparazzi i ziemski socjalizm”

Rada miejska Los Angeles zastanawia się nad wprowadzeniem przepisu tworzącego wolne od paparazzich strefy bezpieczeństwa wokół sławnych osobistości. Zgodnie z rozporządzeniem dochody ze sprzedaży zdjęć zrobionych wewnątrz strefy byłyby konfiskowane.
Do tego typu sytuacji dochodzi ze względu na brak praw własności. Państwo udostępnia wszystkim drogi, parki i inne miejsca, usiłując w ten sposób pogodzić możliwie największą liczbę grup [ludzi], nawet gdyby każda z nich chciała, aby inne przestały istnieć. Jedna grupa zacznie krzykiem domagać się ochrony przed chmarą obiektywów, podczas gdy druga będzie utrzymywać, że na terenie będącym własnością publiczną ma swobodę poruszania się i prawo do robienia wszystkim zdjęć.

Musimy zadać sobie pytanie, jak to się dzieje, że paparazzich nie ma w domach prywatnych? Bo nie zostali zaproszeni. Gdziekolwiek mamy do czynienia z własnością prywatną, zasady korzystania z niej określa właściciel.

Gdy ziemia i inne obszary zostają upaństwowione – w taki sposób, że właściwie wszyscy mają do nich nieograniczony dostęp przy zerowych (albo bardzo niskich) kosztach – możemy spodziewać się chaosu; ludzie będą chcieli wykorzystywać je do granic możliwości, a konflikty dotyczące zasad ich użytkowania są prawie zawsze nieuniknione.

Państwo nie może w legalny sposób posiadać własności, a zatem nie powinno nią zarządzać (ani tworzyć stref bezpieczeństwa). Najlepsze rozwiązanie tej stworzonej przez rząd niebezpiecznej moralnie sytuacji polega na odpaństwowieniu jak największej ilości ziemi. Możemy sobie wyobrazić, że – w przeciwieństwie do władz miejskich – właściciele dróg, sąsiedzi i przedsiębiorcy budowlani ustaliliby reguły [korzystania ze swojej własności]. Mogliby wtedy w legalny sposób zabronić pewnych zachowań i traktować osoby naruszające zakaz jak intruzów. Niektórzy może zabroniliby wchodzenia na swój teren fotografom, a inni nawet zakazali wstępu sławom!

_______

Tłumaczenie na podstawie:
Manuel Lora, Britney, The Paparazzi And Land Socialism, http://blog.mises.org/archives/007761.asp

Britney, The Paparazzi And Land Socialism opublikowano na stronie Mises Economics Blog 10 lutego 2008 r.